Ziemia Pszemka
Uśmiechem zdobywać świat

Memento mori

Gdy spojrzałem na datę tegorocznej Wielkanocy, pomyślałem że to jakiś żart. Rzeczywiście, w tym roku Wielkanoc wypada 1ego kwietnia, akurat wtedy kiedy prymitywni ludzie żądni wrażeń ,,obchodzą" Prima Aprilis. Może to i dobrze, bo wtedy robienie sobie żartów będzie sprawą drugorzędną i przy wielkanocnym stole zamiast białego barszczu dla zmyłki będzie zalewajka. Chociaż niekoniecznie... Kultura zobowiązuje i raczej mało komu będzie się chciało śmieszkować i robić jaja. No, może prócz ostatniego, bo jajka na święconkę to akurat farbą miznąć trzeba...


Absurdy wierzących i niewierzących

Zainteresowany od lat religią i ludzką duchowością, często w rozmowach staram się wpleść jakieś tego typu wątki. I tak dowiedziałem się, że wielu moich znajomych chodzi do kościoła z przymusu, bo rodzice chodzą, bo taka tradycja, oni się nudzą, ale mimo wszystko w każdą niedzielę są na mszy, bo gdyby nie poszli to taka niedziela, byłaby jakaś dziwna. Dlaczego więc, skoro się nudzicie nie zrezygnujecie? Albo nie spróbujecie w jakikolwiek sposób tej mszy zrozumieć, by stała się przyjemnością? Z kolei u ateistów jest na odwrót. Niby nie chcą mieć nic wspólnego z Jezusem, nie uznają Go absolutnie, ale jednak za tłumem idą, skoro całe rzesze obchodzą Boże Narodzenie, to ja też ładnie stół udekoruję i zasiądę z rodziną, najlepiej jeszcze flachę postawię, ale już drugiego rozdziału Ewangelii Łukasza to nie tkniemy za cholerę. Czy nie ma tu gdzieś skrajności, presji tłumu, bezmyślności? Gdzie nasza decyzja, nasz głos serca? Skoro nie wierzymy, to wywalmy tę wartość z naszego życia całkowicie, a jeśli chcemy tętnić wiarą to praktykujmy to!

Boża relacja

Co w takim razie jest najważniejsze w byciu chrześcijaninem? W którym momencie staję się nim naprawdę? Przez lata chodziłem do kościoła, by w sierpniu 2015 roku zrozumieć, że coś jest nie tak i odejść. Niedzielne msze przestały dla mnie istnieć. Przez takie zachowanie spotkałem się z dużym niezrozumieniem, ludzie twierdzili, że jestem ateistą. A ja wolałem nie uczestniczyć we mszach, niż uczestniczyć w nich jak nieświadomy człowiek, który troszkę sobie postoi, trochę poklęczy, trochę pośpiewa, pójdzie do komunii, popatrzy kto z sąsiadów był a kto nie, wyjdzie z kościoła wracając do codziennych obowiązków.... i tyle. Mimo upływu lat wciąż nie rozumiemy co jest najważniejsze w katolicyzmie. To nie niedzielne msze, to nie wieczorne klepanie paciorków, to nie chodzenie na pielgrzymki, ale relacja z Bogiem. Zapytasz zdziwiony co w tym takiego niezwykłego, tymbardziej że nawiązanie bezpośredniej przyjaźni z Bogiem jest bardzo trudne i nie do końca da się zrozumieć na czym ona polega. A ona jest bardzo prosta. Każdego dnia, gdy podróżujemy do szkoły, pracy, gdy czekamy w przychodni lekarskiej, na przystanku lub w kolejce do kasy, wtedy ,,atakują" nas nasze myśli. Na co dzień nie mamy czasu na rozmyślanie, bo a to słuchamy muzyki, a to ciężko harujemy. Nasz umysł nie może być pusty, ciągle musi otrzymywać bodźce, więc gdy nagle znajdziemy się w sytuacji niewymagającej od nas żadnego zajęcia, zaczynamy naturalnie rozmyślać o swym życiu, o tym co zrobiliśmy dobrze a co źle, o tym co jeszcze powinniśmy zrobić, o naszej przyszłości. Wtedy przydaje się Bóg, który powinien wypełniać nasze życie. W każdym trudzie, w problemach, samotnych wędrówkach powinniśmy z nim rozmawiać i w ten sposób właśnie Go odkrywać. I okaże się, że wszelkie różańce, pielgrzymki czy msze święte są jedynie tego dopełnieniem i nie sprawiają nam już żadnych trudności. Bo idąc przez życie możemy znaleźć się w różnych sytuacjach np. zaginąć. Nasza rodzina będzie wszędzie wywieszała kartki z naszym zdjęciem licząc, że nas znajdą a my w tym czasie będziemy się samotnie błąkać po nieznanych lądach, skazani na życie ze sobą, z Bogiem i śmiercią.


Nasz finał jest taki sam

No właśnie, śmierć. Będąc młodym chłopakiem patrzę na nią zupełnie inaczej niż moi dziadkowie. Z jak bardzo religijną osobą bym nie pogadał, to jeśli jest ona w podeszłym wieku, będzie bała się rozmawiać o śmierci. Każdy boi się tej prawdy, przemijalności. Tego, że przyszliśmy tutaj tylko na chwilkę, zrobić swoje, spełnić się a potem odejść. Stephen Hawking, zmarły pół miesiąca temu znany brytyjski fizyk, którego chyba nie muszę wam przedstawiać powiedział kiedyś: ,,Według mnie mózg jest jak komputer. Przestaje działać, gdy wysiadają jego komponenty. Nie ma życia pośmiertnego, tak jak nie ma nieba dla uszkodzonych komputerów. To wszystko iluzje ludzi, którzy boją się ciemności." To mnie zabolało! A co jeśli ma rację? Zaraz jednak uświadomiłem sobie, że nie nawiązał on do istnienia duszy, która jest niematerialna. Owszem, można się zgodzić, że to tylko nasz wymysł i pójść za głosem Kuby Wojewódzkiego, który twierdzi, że mamy czerpać garściami z życia a jak śmierć przyjdzie to umrzeć i tyle. Ale jednak gdzieś mamy to ciche pragnienie by nie przepaść, bo nikt jednak nie chce pogrążyć się w nicości.

Wiara w nadzieję

Skoro już weszliśmy w temat śmierci, która jest procesem bardzo ciężkim dla człowieka, bez wyjątku czy umrzemy w wypadku, czy w wyniku powieszenia, czy wpadniemy pod pociąg czy umrzemy we śnie, musimy wiedzieć jedno, że tak trudny zarówno psychicznie jak i fizycznie do przetrwania dla ludzkiego osobnika proces nie może być zakończeniem istnienia. Wielu naukowców twierdzi, że ludzka świadomość wciąż żyje a to by oznaczało, że przenosimy się do innego wymiaru w którym istniejemy jako inny byt. Jak wiecie mózg umiera ostatni, więc gdy tylko serce przestanie pompować krew, my doskonale zdamy sobie sprawę z tego, że właśnie opuściliśmy najbliższych. A to by wiele mówiło o istnieniu zaświatów, gdzie nie istnieje czas, tylko my i nasze emocje. To co zostawiliśmy w sobie będzie teraz z nami na wieki. Albo będziemy wiecznie cierpieć psychiczne męki albo wiecznie się radować. Piekło, które przez lata mieliśmy wykreowane jako tortury w garnkach wypełnionych smołą i niebo, które wyobrażaliśmy sobie jako leżenie na chmurkach to tylko bajki. Prawdziwe piekło siedzi w psychice. Chciałbyś umrzeć jako ateista, by chwilę później przekonać się o istnieniu Boga i teraz przez wieki cierpieć, że miałeś tyle lat na Jego poznanie a tymczasem ty odrzuciłeś jego miłość i już nic nie możesz zrobić? Mieć wyrzuty sumienia przez wieki, wiedzieć że nic się już nie da zrobić, że już nie możesz wiecznie się radować z Bogiem, że odrzuciłeś Jego miłość, która okazuje się być taka piękna, to chyba gorsze niż fizyczne tortury, prawda?

Ja jednak kończę powoli pisanie tego artykułu, bo gdyby się okazało, że wszystkie te słowa to brednie a po śmierci jest nicość, wyszedłbym na głupca. Chociaż... Nie wyszedłbym, bo bym nie istniał. Jedno trzeba wiedzieć, że dostaliśmy życie by je dobrze wykorzystać. Rozmyślanie o tym, co jest ,,tam gdzieś" zostawmy sobie na później, kiedy będziemy już u kresu.

Stephen Hawking nie rozmyślał i na pewno wie teraz o wiele więcej od nas. Dowiedział się czy miał rację...


Dodano: 1 kwietnia 2018, 00:10
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja